czwartek, 13 września 2012

06., 07. - Jak Marta została byczkiem bibliotecznym

Wpis ten powstaje dzięki uprzejmości biblioteki Wydziału Neofilologii w Poznaniu, która to od trzech dni jest niemal moim domem. Well, może nie do końca sama biblioteka (kto wpadł na genialny pomysł, żeby w sesji poprawkowej była otwarta jedynie od 9.30 do 16? Przecież niektórzy nieszczęśnicy mają poprawki!), ale budynek Neofilologii, bo po zamknięciu tego przybytku bogatego w książki siadam grzecznie na korytarzyku i skrobię dalej, jednocześnie pogłębiając przyjaźnie z panami z portierni (-"o której mnie pan dzisiaj stąd wygoni?" -"a dlaczego miałbym panią wygonić?")

Spędzając poza domem, lekką ręką licząc, od dziesięciu do dwunastu godzin, chcąc nie chcąc musiałam zadbać o w miarę regularne posiłki, dlatego też w torbie oprócz ton papierzysk mam trzy pudełeczka z jedzeniem. Niczym wspominani przeze mnie wcześniej bywalcy siłowni. O tempora, o mores.

Pozytywne strasznie jest to, że opanowałam praktykowany przeze mnie wcześniej dwuzmianowy system odżywiania się: potrafiłam nie jeść nic przez pięć lub sześć godzin, tylko po to żeby przez dwie godzin chodzić i pochłaniać wszystko w promieniu czterech metrów. Regularne posiłki sprawiły, że czasami po trzech godzinach wcale nie czuję głodu; mimo to staram się jednak nie omijać zaplanowanego korytka, bo tak każą mądrzy ludzie.

Mniej pozytywnie: Chodakowskiej wczoraj nie było. Wyszłam z domu po dziewiątej rano, wróciłam po dziewiątej wieczorem i uległam słodkiemu, kuszącemu głosikowi łóżka i kocyka. Na szczęście to i tak daje mi tylko jeden niećwiczony dzień w tygodniu (za to z dźwiganiem laptopa i mnóstwa książek).

Ku pokrzepieniu serc wszystkich ćwiczących i/lub męczących się z licencjatami i/lub magisterkami. Tylko to potrafiło mnie wczoraj przywrócić do życia:



A dla trochę starszych dziewczynek motywacja obrazkowa:


wtorek, 11 września 2012

04., 05. - Busy as a bee (and internetless)

Żyję, mam się dobrze, ćwiczę, siedzę w bibliotece, kończę magisterkować i trochę boli mnie życie.

Mały sukces dnia wczorajszego: umiem wykonać już znienawidzone ćwiczenie z Ewy, side plank, i mimo że wzywam przy nim wszystkich świętych i diabłów, jestem też ogromnie z siebie dumna. Dodatkowo odkryłam, że ćwiczenia służą także za dobry rozbudzacz (kiedy już w żyłach zamiast krwi płynie kofeina, efektów nie widać, a głupio brać czwarty zimny prysznic) i motywator ("zrobiłam całego killera, nie mogę być AŻ tak beznadziejna).

Większy updated TBA.



niedziela, 9 września 2012

03. - Czyli dlaczego Johnny Bravo inspiruje


Ano dlatego.

Mam hopla na punkcie placków, racuchów, pankejków, naleśników - wszystkiego, co składa się z ciasta, które można poddać procesowi kastomizacji i wrzucić na patelnię. Dodatkowo jestem słodkim pamperkiem (co w gwarze wielkopolskiej oznacza, że strasznie lubię słodycze, jak zaszalejemy, to możemy powiązać to od razu z angielskim to have a sweet tooth), więc gdy tylko zobaczyłam ten przepis od razu wiedziałam, że wypróbować go muszę. Śniadanie mistrzów, proszę państwa:


Oczywiście wstępne oględziny kuchni pozwoliły mi zanotować brak mąki pełnoziarnistej, ale dodałam kukurydzianą - i już teraz wiem, że będzie to jeden z moich ulubionych przepisów. Pankejki pyszne, w dodatku można je jeść palcami; plus 10 do dobrej zabawy!

Dobre śniadanie natchnęło mnie taką weną, że już w południe byłam wyćwiczona - Chodakowska numer 2 pozwoliła mi docenić Chodakowską numer 1: pierwsza płyta jest mniej intensywna, ale cieszę się z każdej minuty i tak dokładnie chyba jeszcze nigdy nie ćwiczyłam.

I tak on a side note, gdyby ktoś się zastanawiał: nie mam nadwagi. Ba, nikt przy zdrowych zmysłach nie powiedziałby nawet, że jestem gruba. Problem jest taki, że w ciągu ostatnich kilku miesięcy przytyłam kilka kilogramów i nie jestem zadowolona ze swojego ciała tak, jak byłam kiedyś. Wyglądam bardzo przeciętnie, a przeciętnie nigdy mnie nie zadowalało. Więc, żeby oszczędzić nerwów sobie, a chłopu memu wysłuchiwania narzekań, postanowiłam się za siebie wziąć. Tragedii nie ma - za cztery kilo powinnam wyglądać już znośnie, za kolejne cztery pewnie będę już z siebie całkiem zadowolona. A za motywację będzie mi służyć to zdjęcie:



Tak wyglądałam w listopadzie zeszłego roku. Byłam wtedy w pełni zadowolona ze swojego ciała, z porządku jaki panował w pokoju - niekoniecznie ;)

Podstawowy cel? Wyszczuplić uda i pozbyć się wrednego cellulitu, który się zakradł, jak nie patrzyłam. Niestety, mam figurę gruszki, a dodatkowo w czasach zamierzchłych katowałam moje ciało dość ostro skakanką - w czasach mniej zamierzchłych przestawiłam się na bieganie - więc chcąc nie chcąc nóg patykowatych nie będę mieć nigdy. Ale jakoś to przeżyję.

I w ramach comic relief na niedzielę:

02. - Kto rano wstaje...

...ten nie musi kombinować, jak by tu nie jeść o północy.

Mój organizm radośnie postanowił zignorować dzisiaj budzik ustawiony na ósmą czterdzieści pięć. Obudziłam się sporo po dziesiątej, a ponieważ w gorączkowym krzątaniu nie pomagała zbłąkana dziewięciolatka, która zawitała w progi mojego domu w poszukiwaniu przepisu na nalewkę, zjadłam późno, ale smacznie: placki z serka wiejskiego z jabłkiem i cynamonem, funkcjonujące w mojej głowie jako racuchy.


Gdyby ktoś się zastanawiał - tak, zdarza mi się jeść przy komputerze, ale to część mnie, podobnie jak lekki zez, i nie zamierzam się tego wstydzić!

Tak fajnie rozpoczętą sobotę postanowiłam uczcić cukinią, dla której inspiracją był TEN przepis, ale ponieważ wizytuję rodziców, postanowiłam nie podnosić tematu pieczarek. Rzeczone pieczarki zapewne znalazłyby się w przepastnej maminej zamrażarce, ale byłoby to pieczarkowe truchło utopione w maśle, a tego przecież nie chciałam. W związku z tym do nadzienia dałam odrobinę warzywek z puszki, które otworzyłam do wczorajszej pseudopizzy (ale o tym innym razem).


A potem była jeszcze owsianka z garścią malin, poziomek i jeżyn, która, jak to owsianka, charakteryzowała się wyjątkową brejowatością i była niefotogeniczna prawie jak ja. Identyfikowałam się z tą owsianką - niby taka niepozorna, a jaka dobra.


Wieczór z Chodakowską minął dzisiaj całkiem znośnie i wzbogacił mnie o bardzo przydatną wiedzę: albo zainwestuję w porządną, antypoślizgową matę, albo przedwcześnie pożegnam się z zębami. A na sam koniec, kiedy byłam już zziajana i śmierdząca, moja foobarowa playlista o jakże sugestywnym tytule "Happy happy" (zwykle włączana podczas sprzątania, sic!), poczęstowała mnie tą piosenką.


Interesujący fragment?
'Cause you're on my mind
I can feel your sweat
your body's wet
and I need some help

Gdybym miała tendencję do prowadzenia rozmów z samą sobą, mój dialog wewnętrzny w tym momencie wyglądałby pewnie mniej więcej w ten sposób.

I muszę zacząć zbierać się do tych notek wcześniej, bo o północy to mi już wszystkie mądre myśli z głowy uciekają. Dobranoc.





piątek, 7 września 2012

01. - Co nas męczy, co nas zniechęca

Ja i plan zdrowego odżywiania? Aż chciałoby się rzec:



Słowo się rzekło, kobyłka u płota. wróg u bram, a Marta na wadze. Żeby było śmieszniej, już rano, kiedy uświadomiłam sobie, że to piątek i zgodnie z obietnicą powinnam obmierzyć, co się da, wyglądałam miej więcej tak:


Szybko jednak przypomniałam sobie, jak bardzo zniechęcałam się ostatnio nie widząc żadnych wyników - o ile brakiem wyników można nazwać konkretne niczym argumenty Korwina-Mikke "bo ciuchy leżą tak samo beznadziejnie jak leżały". Obmierzyłam więc, obważyłam, obfociłam nawet, pociągnęłam smutno nosem i poszłam żyć. Albo jeść.

Moim największym problemem są zdecydowanie nieregularne posiłki - nie lubię być przywiązana do korytka, bo czuję się jak dzieciak karmiony piersią tudzież byczki siłowniane (które z tego miejsca mocno pozdrawiam). Ciężko mi się też pozbyć bzdurnego przeświadczenia, że jeśli nie jestem głodna, to nie schudnę.Ponieważ jednak ostatnio nic nie działa, trzeba wytoczyć ciężką artylerię - dobry wieczór, mam na imię Marta i jadłam dzisiaj zdrowo, lekko i smacznie, w dodatku co trzy godziny. 

Lakonicznie dziś i mało ekscytująco, ale The xx z jakiegoś youtube'owego streamu grają mi jako background, a ja jestem słuchowcem i multitasking w takich okolicznościach mi nie wychodzi. Obiecuję mocne postanowienie poprawy. 

czwartek, 6 września 2012

00. - Próba mikrofonu

Potrzeba mi bloga.

Dlaczego? Bo nagle, dziwnym trafem, przybyło mi tu i ówdzie, i, mimo że pilnuje się jak mogę, zniknąć samo nie chce. Więc będę pilnować się publicznie.

Po co? Żeby nie szukać ciągłych wymówek ("dużo dzisiaj chodziłam, to prawie jak ćwiczenia", "brzuch mnie trochę  boli", "kot mi zdechł", "dziś Światowy Dzień Postaci z Bajek"), jeść zdrowo ("Big Milk to w końcu też posiłek!") i regularnie ("tak, głodzenie się to świetny pomysł!").

Plan działania?

  • rozsądne odżywianie - pięć małych posiłków dziennie, żadnego poszczenia i binge eating na przemian, uwaga na węgle i pochłanianie w ilościach nienormalnych owoce (i bakalie, niestety - to jeden z moich wielkich grzeszków) 
  • woda - zdecydowanie nie piję tyle, ile powinnam
  • aktywność fizyczna - ćwiczenia sześć razy w tygodniu: bazą na początek (dajmy na to, przez miesiąc) będzie pierwsza i druga płyta Ewy Chodakowskiej dodawana do Shape'a, czyli odpowienio Skalpel oraz Killer; jak na razie samo oglądanie trzeciej (Petarda) powoduje u mnie zawał; niedzielę za dzień świąteczny uznaję, co nie znaczy, że nie mogę wyjść na rower, albo zrobić kilku pompek ;)
  • po(d)stępy - piątek mianuję dniem mierzenia, ważenia, focenia, coby efektów nie przegapić, gdyby chciały się zakraść znienacka
Guidelines są, z kanapy się dzisiaj ruszyłam i z jedzeniem nie szalałam, co uznaję za dobry początek. 


Za wszystkie cenne minuty stracone na czytaniu moich bzdur przepraszam, jeśli jednak komuś udałoby się tu trafić. Równie mocno przepraszam wszystkich, których denerwować będzie mój code switching (czyli, nomen omen, wtrącenia z angielskiego) - skrzywdzona zostałam przez pięć lat studiów i seriali obcojęzycznych sezonów wiele.

A na dobranoc jeden z tak zwanych virali, lub pomysł na to, co można zrobić, jak już się zje pudełkową sałatkę z tuńczyka czy innej ryby.